| Home Forum Classifieds Gallery Chat Room Articles Download Recommend Advertise About Us Contact
GBritain.net - wiadomosci, informacje, forum , ogloszenia, Wielka Brytania
GBritain.net - miejsce spotkań Polaków w Wielkiej Brytanii Szukaj na GBritain.net
Serwisy główne
Strona główna
Wiadomości
Artykuły
Ogłoszenia
Forum
Czat room
Kalendarium
Galeria zdjęć
Pobieralnia
Słownik PL-EN
Wyszukiwarka
Reklama
















Artykuły > Praca > Fajną masz, córcia, pracę
Reporter Gazety Wyborczej pojechał do Wielkiej Brytanii, by sprawdzić gdzie się kończy godziwa praca, a zaczyna wyzysk. Jego reportaż to efekt dwóch tygodni pracy w sklepie sieci Tesco w miejscowości Bury St. Edmunds.

Nawet jeśli klient jest niemiły albo zaczyna krzyczeć, uśmiechaj się!

Idź do Tesco, znajdź Polaka i mów bardzo szybko. Nie rozumie? Wołaj menedżera, rób awanturę. Kto to widział, żeby obsługa nie mówiła po angielsku!

O co chodzi? O grę. Grają w nią angielscy gówniarze. Nazywa się "tease a Pole", czyli "podrażnij Polaka". Jej przedmiotem jest Polak (punkt za właściwe wytypowanie), który pracuje w Tesco. Dlaczego? Bo zabiera pracę miejscowym. Bo ma śmieszny akcent i pochodzi z jakiegoś pieprzonego, zacofanego kraju. Bo pracuje za grosze. Bo się czerwieni, jak nie rozumie.

Kto zmusi menedżera, by przeprosił za polskiego pracownika - wygrywa. Menedżer będzie się wił jak piskorz. Ale w końcu przeprosi. Klient nasz pan. Oficjalnie nikt z Anglików nie wie, że chodzi o grę. Ot, upierdliwy klient. Gdyby nie były menedżer z Tesco, który o tym opowiedział, w życiu bym się nie domyślił, że pryszczaty gówniarz któregoś wieczora właśnie na mnie zarobił pierwszy punkt (za właściwe wytypowanie Polaka). Drugi dostał za mówienie tak, żebym nie zrozumiał. Poległ, kiedy zaczął krzyczeć. Jakimś cudem zrozumiałem, że chodzi mu o chusteczki do nosa. Zanim postraszył menedżerem - pokazałem mu drogę.

Mamusia nie obetrze noska

"Jesteś tym, kogo szukamy" - napisali na stronie internetowej. Nie kłamali. Niespełna miesiąc od złożenia aplikacji siedzę w samolocie do Londynu. Pół samolotu, tak jak ja, leci do pracy w Tesco. Jest piątek, 21 kwietnia, 6.40 rano. Czeka mnie kilka tygodni harówy na jednym z najgorszych możliwych stanowisk w całej Anglii: rozładowywacz towaru, zmiana nocna. Ciężka fizyczna praca od 23 do 8 rano. Za pieniądze, które za to dostanę, żaden Anglik nie ruszyłby się sprzed telewizora.

Tesco ma w Polsce opinię jednego z najgorszych pracodawców. Mimo to do pracy w Anglii pojechało już prawie 2 tysiące Polaków. Jeśli wierzyć ludziom z Tesco, jest im tam świetnie. - Mają bardzo dobre warunki - mówi Agnieszka Suszko, specjalista od wizerunku w Tesco. - Wielu ściąga rodziny. Ale wystarczy zerknąć na forum Gazeta.pl , by świat Tesco przestał być tak kolorowy. Praca - „cholernie ciężka”. Mieszkanie - „nie takie, jakie miało być”. Koledzy z Polski - „o kant dupy potłuc”.

"Jednak dramat! - pisze internauta o nicku "na magazynie". - Wychodzi, że nie odłożymy więcej niż 1000-1200 zł miesięcznie!!! Padaka!"."Jasne, w domu mamusia obiadek poda, nosek podetrze, a na obczyźnie w pracy musi pracować i nawet kapci nie ma kto podać" - odparowuje "buhaha".

Żeby żona nie truła

Michał i Marek nigdy nie pracowali. - Nie licząc fuch u wuja na budowie - zaznacza Michał. Są z Ostrowi Mazowieckiej, mojego miasta. Piszą mi CV do Tesco. Czemu oni? Bo dla nich taki wyjazd to marzenie. Niestety, nie znają angielskiego. Jestem ciekaw, jak napisaliby CV dla samych siebie.

- Wiek, wzrost, numer telefonu - wymienia Marek. - Że kawaler. Bo jak masz żonę, to tylko o niej myślisz i nie pracujesz - mówi Michał. - Bzdura. Jak masz żonę, to pracujesz dobrze. Żeby nie truła, że mało kasy przywiozłeś - oponuje Marek. Wpisujemy: kawaler.

- Dobrze, jakbyś miał doświadczenie w supermarkecie - dodaje Michał. Nie mam. - A kto to sprawdzi - macha ręką Marek. Wpisujemy: rok pracy w lokalnym supermarkecie. Jeśli ktoś zapyta, mam powiedzieć, że to była praca na czarno. - Zawsze tak ściemniacie? - dopytuję. - Zawsze.

Piszemy dalej. - Studia? - pytam. Michał puka się w głowę: - Jak masz trzy litery przed nazwiskiem, to uciekniesz po miesiącu na lepszą robotę - mówi. - Nie wezmą cię. Piszemy więc tylko: Liceum Ogólnokształcące w Ostrowi Mazowieckiej (lepiej by było wpisać zawodówkę, ale mogą zażądać świadectwa).

List motywacyjny: "Tesco to dla mnie życiowa szansa na godną pracę" - piszą chłopaki. Nie wtrącam się. CV i list biorę do Krakowa na drugi etap rekrutacji. Tam się okaże, że w sprawie studiów chłopaki się mylili. I to jak!

7 funtów brutto za godzinę

Na stanowisko kierowcy nie miałem szans. Nigdy nie jeździłem vanem. Zresztą podobno większość Polaków oblewa test na "kulturę jazdy": jeżdżą za szybko, gwałtownie hamują. Wybrałem stanowisko sprzedawcy, zmiana nocna. Pierwszy etap rekrutacji: rozmowa przez telefon. - Na czym polega praca sprzedawcy? - pytam. - Układanie towaru na półkach, informowanie klientów, gdzie się jaki produkt znajduje.

Pani z Tesco mówi bardzo powoli i pyta, czy na pewno wszystko notuję. Ważne zdania powtarza po kilka razy. Wiem już, że: będę pracował legalnie (powtórzone 3 razy), 36,5 godziny w tygodniu (powtórzone 3 razy); praca będzie tylko nocą (powtórzone 3 razy); zarobię 7 funtów brutto za godzinę pracy (powtórzone 2 razy); miejsce pracy będzie przydzielone losowo (mogę mieć preferencje - firma spróbuje je uwzględnić). Jeśli skorzystam z mieszkania przygotowanego przez Tesco, zapłacę tylko 630 złotych za transport do Anglii i komórkę - jedną na czterech, bo jeździ się czwórkami. Żeby szef mógł do nas dzwonić.

Mieszkania organizowane przez Tesco to syf i korniki. Tak wynika z forum. Mogę wybrać hostel, ale wtedy muszę zapłacić za wyjazd ponad 2 tysiące (dochodzi koszt hostelu). Nie mam ich, więc biorę mieszkanie od Tesco. W Anglii okazało się, że warto było wygrzebać kasę na hostel, choćby spod ziemi.

Hrabia też jedzie

W Krakowie chłopak w garniturze nerwowo obgryza paznokcie. Co chwila ktoś wychodzi na rozmowę. Reszta wypełnia stertę druczków.

Na ścianach propaganda: "Moja córka zaczęła jako zwykły sprzedawca - dziś jest managerem!" - uśmiecha się grubas z plakatu. Plakaty mówią: "U nas sukces odnoszą tacy jak ty". To pierwsze z dwóch spotkań.

Przy stoliku ze mną Zbyszek: - Jestem informatykiem, ale od dwóch lat nie mogę znaleźć pracy. Pieprzę to. Już nie chcę mieszkać w tym kraju. - Powiedziałeś im, że masz mgr? - dopytuję. Zbyszek patrzy jak na kosmitę: - Pewnie!

Okazuje się, że co czwarty wyjeżdżający do Tesco ma wyższe wykształcenie. Licząc z tymi, co mają licencjat, robi się prawie połowa. Nasi prawnicy, bankowcy, inżynierowie rozbijają się w Anglii wózkami widłowymi i szastają kartonami po ketchupie. Ale jeżdżą też chłopaki po zawodówkach. Najważniejsze, żeby dogadywali się po angielsku. Rozmowa trwa kilka minut. Prowadzi ją dziewczyna w moim wieku. Zainteresowania, powody wyjazdu, kilka pytań po angielsku i - następny proszę. Po trzech dniach telefon - krótka rozmowa po angielsku z native speakerem. Dostaję propozycję pracy.

Druga wizyta w Krakowie. Poznaję Przemka, Krzyśka i Jarka. Mamy razem mieszkać przez co najmniej rok, może dłużej. I pracować w Bury St. Edmunds, niedaleko Londynu. Przemek zostawia w Polsce kobietę z dwójką dzieci. Ma na nich zarabiać. Krzysiek - dziewczynę, którą kocha. Jak tylko przyjedziemy, zacznie do niej pisać list. Pierwszy w życiu na papierze. Jarek zostawia długi. Zainwestował w jabłka wysyłane do Rosji. Stracił wszystko, co miał.

Na koniec spotkania pogadanka na temat "Jak się zachować w Wielkiej Brytanii". Atmosfera jak na godzinie wychowawczej. Prowadząca: - W Wielkiej Brytanii używamy słów "thank you", "please" i "sorry". O czym świadczy używanie takich słów? Głos z sali: - O kulturze osobistej! Prowadząca: - Bardzo dobrze, o kulturze... Prowadząca: - Pan który tytuł zaznaczył w formularzu, Mr czy Mrs? Głos: - Ja nic nie zaznaczyłem. Bo ja mam tytuł hrabiowski.

Gracie mecz z Anglikami!

- Selekcja w Krakowie to pranie mózgu. Obiecują: dużo kasy, łatwe awanse. Ani słowa o pracy na akord i wyśrubowanej normie - mówi Andrzej Tarnos. Wyjechał prawie rok temu. Właśnie jest na urlopie. - Stor* miał być góra 15 minut piechotą od domu. Ja miałem 15 mil, pół godziny jazdy samochodem. - A praca? - dopytuję. - Prze...bane. Kolega miał wypadek. Spadła mu na głowę ciężka paczka, mało nie zginął. Orzekli, że wypadek był z jego winy - nie sprawdził zabezpieczeń. A tam nie było czasu, żeby sprawdzić! - I co z nim?

- Dalej pracuje w Tesco. Żonę sprowadził. Oni nie mają innego wyjścia. W Polsce byli bezrobotni. - Nie szukają czegoś lepszego? - Menedżerowie straszą: "Nie dajesz rady? Ale wiesz, że o pracę ciężko?". I człowiek robi, co zechcą. To specjaliści. Część po wojsku. - Po wojsku? - Wojskowi znają różne triki. Jeden mi powiedział: "Andrew, ta hala to boisko. Gracie mecz z Anglikami, a ty jesteś kapitanem. Macie ich pokonać! Wyjdź i osiągnij chociaż 84% normy!". Przecież to chore!

- Nie umieliście sobie poradzić? - Część zaczęła pić i palić zioło. Część się bała: jeśli tę robotę stracę, to będzie koniec świata. A część liczyła, że awansuje. Grubo się natną. - Czemu? - Bo Anglicy nie potrzebują polskich menedżerów. Mają swoich. Polacy to tania siła robocza. Owszem, wyślą ich na szkolenia. Sam na takim byłem. I na tym się skończy. - W szkoleniach menedżerskich bierze udział już 80 osób. Kilkoro zostało kierownikami działów - zapewnia Agnieszka Suszko z Tesco. - Może być ich nawet więcej, bo Tesco nie prowadzi specjalnych statystyk dla Polaków. Wszystkich traktuje globalnie.

Mieszkania zmienić nie można

Podłoga lepi się od brudu. Ściany umazane czymś szaroburym. W kuchni gruzowisko, chyba jeszcze z czasów nalotów na Anglię. Piekarnik - godzina szorowania. Lodówka - śmierdzi jeszcze dwa dni po otwarciu. W łazience - grzyb. Na środku trawnika czernią się popioły po spalonych śmieciach. To nasz 4-pokojowy domek. Nie różni się od mieszkań innych tescowiczów.

Bury St. Edmunds to typowe Tesco-town; miasto, w którym wszystkie osiedlowe sklepy wykończył nasz pracodawca. Witają nas Shirelle - menedżer personalny, i Julie - menedżer-od-nie-wiadomo-czego. Dostajemy klucze, papier toaletowy, sok, mleko - wszystko marki Tesco. Panie cały czas się uśmiechają i mówią coś po angielsku, ale przez ich straszny akcent nic nie rozumiemy. Trochę wyraźniej mówi Julie. Dzięki temu po kilku minutach jesteśmy w stanie zrozumieć pojedyncze słowa. Zdaje się, że jutro mamy przyjść do pracy. - Understood? - pytają. Kiwamy głowami na tak. - OK, jakby były problemy, przychodźcie do mnie - dodaje Julie i znikają.

Za domek płacimy razem 1000 funtów miesięcznie - 6 tysięcy złotych. Tesco potrąca nam to bezpośrednio z pensji. Idę do agencji nieruchomości. Dom tej wielkości wynajmą nam za pół tej ceny. Chętnie się zamienimy. Tu zaczynają się schody. - To niemożliwe - ucina Julie. Mówię, że koszt mieszkania ma się nijak do standardu. - Tydzień temu tam dopiero było brudno! - odparowuje.

Podanie o zmianę mieszkania można złożyć po pół roku. Szukałem kogoś, kto dostał zgodę. Nie znalazłem. Agnieszka Suszko z Tesco wie swoje: - Mieszkania są o wysokim standardzie. Zawsze może się zdarzyć tak, że na 1700 osób komuś coś nie odpowiada. Robimy program, dajemy ludziom pracę, a czuję, że będziemy skrytykowani, bo komuś się nie podoba mieszkanie.

Milion funtów za Polaków

W 2004 roku brytyjska gazeta "The Guardian" napisała o pracownikach z RPA, którzy pakowali żywność dla trzech sieci supermarketów, w tym Tesco. Zatrudniająca ich agencja pożyczyła im po 1500 funtów na koszt wizy i przelotu z Pretorii. Mieli spłacić dług w dwa miesiące i zacząć zarabiać. Na miejscu okazało się, że płacili ogromne pieniądze za marnej jakości mieszkania ("we trzech lub więcej w pokoju, zatłoczonym, brudnym, czasem w przyczepach kempingowych" - pisał "The Guardian"). Kolejne pieniądze potrącano im za opłaty administracyjne, manipulacyjne, takie, siakie, aż okazywało się, że ciągle nie zarabiają pieniędzy dla siebie.

Taki system to jeden ze współczesnych rodzajów niewolnictwa. Nazywa się "bonded labour", fikcyjny dług. - Tesco oficjalnie nie miało z tym nic wspólnego, bo zatrudniała ich agencja. Ale oszczędziło mnóstwo pieniędzy, płacąc za ich pracę śmiesznie małe stawki - mówi Charlie, były menedżer Tesco. Zwolniono go po 20 latach pracy, bo - jak mówi - nie mógł się dogadać z personalnym. Zna Tesco od kuchni, do której nie mam wstępu ani jako dziennikarz, ani jako pracownik.

- Ten system, choć w lżejszej formie, działa do dziś - tłumaczy Charlie. - Gdzie? Przy Polakach.

- Proszę?!

- Tak! Przyjeżdżasz i już masz dług! Kupili ci toster, mikrofalę - nie prosiłeś o to, nie ma na to rachunków, ale od każdej pensji potrącają ci kasę. Wynajmujesz mieszkanie drożej niż cena rynkowa. Nie podpisałeś na wynajem żadnej umowy. Mimo to Tesco potrąca ci pieniądze już z pensji. Dlaczego? I czemu nie możesz tego renegocjować? - No, czemu? - Policz! Ilu Polaków przyjechało już do Wielkiej Brytanii? Około 2 tysięcy. Miesięcznie każdy płaci 250 funtów za mieszkanie. Przepłaca, czasem nawet o połowę, ale załóżmy optymistycznie, że tylko o 50 funtów. Jaką to daje kwotę?- 100 tysięcy funtów miesięcznie. - 1,2 mln funtów rocznie. Co najmniej. A może być więcej. - Absolutnie nie zarabiamy na tych mieszkaniach - mówi stanowczo Agnieszka Suszko. - Sami musimy zapłacić CRM-owi* za ich znalezienie. Różnica w cenie? My nie bierzemy depozytu za kilka miesięcy z góry, jak robią agencje nieruchomości. Mieszkanie jest droższe, bo rozkładamy depozyt na raty, ale zwracamy go przy opuszczaniu mieszkania - jeżeli nie ma zniszczeń. Kupujemy też kilka niezbędnych rzeczy. Przyjeżdżający spłacają je na raty - jest to potrącane z ich pensji, ale potem mogą sobie zabrać toster albo sztućce.

- Nie dostałem żadnego zwrotu - pisze w mailu Piotrek Maj, w Tesco od ponad roku. - W dodatku musiałem dopłacić za malowanie ścian, które były brudne, jak się wprowadza- łem. I za ekipę sprzątającą, mimo że z chłopakami trzy dni wszystko szorowaliśmy.

Głupi Murzyn i blondynka kretynka

"Contact, Ask, Smile, Enjoy": nawiąż kontakt, zapytaj, uśmiechnij się, miej przyjemność. To podstawowa zasada obowiązująca w Tesco. - Nawet jeśli klient jest niemiły. Nawet jeśli zaczyna krzyczeć. Nawet jeśli rano pokłóciłeś się z dziewczyną - pamiętaj o CASE - mówi Julie. Mamy "induction day" - dzień zapoznawczy. Julie oprowadza nas po zakładzie*, przedstawia załodze, wszystko dokładnie tłumaczy.

Potem oglądamy filmy. Czarny chłopak i blondynka to para kretynów, którzy potrafią poślizgnąć się na skórce od banana, wypuścić ze sklepu złodzieja, a dziecku z dolepionymi wąsami sprzedać wódkę. Grubawy biały jegomość tłumaczy im, co robią nie tak. - Wózki się ciągnie, a nie pcha! - śmieje się, gdy na dziewczynę wywalił się stos pudeł.

My też zaśmiewamy się do łez. Trochę na pokaz, bo Julie uważa, że film jest śmieszny. Fragment filmu z wózkiem załatwia przy okazji szkolenie BHP. Więcej o bezpieczeństwie w pracy nie będzie już mowy. Szkoda, bo kejdże* są ciężkie, a o wypadek nietrudno.

Kolejna zasada, którą poznajemy: klient ma zawsze rację. Z-A-W-S-Z-E. Jeśli udowodni przy kasie, że produkt leżał na półce z niższą ceną - musimy mu go sprzedać taniej. Jeśli się uprze, że ktoś go obraził - musimy przeprosić. Zasada trzecia: w Tesco wszyscy jesteśmy równi. Nie mogę się krzywić na widok Murzyna, Hindusa ani geja. - Mam nadzieję, że nic nie macie przeciw gejom - Julie patrzy na nas groźnie. No skądże, my?

Zasada czwarta: mówimy sobie wszystko otwarcie. Mam problem, idę do menedżera. - Po to tu jesteśmy - wdzięczy się Julie.

Zasada piąta: wszystkim nam zależy, by jak najwięcej sprzedawać. - Większa sprzedaż to większe płace - mówi, już całkiem poważnie, nasza menedżer. Bardzo nas to cieszy, bo przecież przyjechaliśmy tu po duże pieniądze. - Będziemy sprzedawać jak najwięcej - obiecujemy.

Szósta: myjemy ręce po wyjściu z toalety. - Dlaczego? No proszę, podajcie kilka powodów - nalega Julie. Całkiem na serio musimy wymienić: bakterie, higiena, obostrzenia związane z pracą z żywnością. - A co zrobisz, jak nie wiesz, gdzie postawić produkt? - pyta mnie Julie. - Poszukam. Albo wykombinuję na logikę.

Obie odpowiedzi są złe. - Zapytasz menedżera. Zawsze, jak czegoś nie wiesz, pytasz menedżera - mówi Julie. - A co macie robić, jak zobaczycie niebezpiecznego bandytę? - pyta Julie znienacka. Pytanie jest podchwytliwe. - Obezwładnić - wyrywa się komuś z nas. - Zapytać menedżera - żartuję. Julie kręci głową. - Macie uciekać! Za wasze pieniądze nie warto nadstawiać karku.

Powiedz, że nie jest OK

Być Polakiem w Tesco jest super. Przy stoliku klniemy jak szewcy, choć jest zakaz. Nie używamy tylko słowa na "k" - wszyscy je kojarzą. Nabijamy się za to z Angoli i ich wiecznego: "hello, are you OK?" - Powiedz raz, że nie jest OK - namawia mnie Jacek. - Wezwą karetkę. Pomyślą, że zwariowałeś. - Ale oni tu zapieprzają z uśmiechem. Jak króliczki z reklamy Duracella - śmieje się Antek. - Duracell! I know Duracell! - cieszy się Jeff. Siada z nami, choć cały czas mówimy po polsku. Dziwny koleś.

- Cześć, chłopaki - menedżerka, która dowodzi dzisiejszą zmianą, przyszła się przywitać. - Jak się macie? Już pierwszej nocy pamiętała nasze imiona. Potrafi też powiedzieć "dschienkiuje" i "dschien dobry". Oprócz bluzgania fajnie jest straszyć Susan, szefową związków. Obiecała nam kurs językowy, jeśli tylko zapiszemy się do związku. Od tej pory nas unika. Chodzę do niej, jak tylko się da. - A, tak, kurs, pracujemy nad tym - mówi zawsze bardzo speszona. Julie uważa, że musimy więcej rozmawiać z Angolami. - To najlepszy English course! - zachwala. Inni menedżerowie też mówią, że musimy się wszyscy przyjaźnić i być dla siebie mili.

Ale my wolimy siedzieć w ośmiu: razem z chłopakami, którzy przyjechali przed nami. Też pracują nocą, widzimy się codziennie. Są mistrzami taniego żarcia: od dwóch miesięcy jedzą tylko frytki. Nic dziwnego: oszczędzają, a frytki są tanie - 15 pikaczy* za sporą michę. Najtańsze danie - kartofel z tuną - to półtora funta. Zresztą i tak wszystko smakuje identycznie. Tuna*, kartofle, frytki mają smak mielonego papieru. Smakuje tylko Staszkowi. - Tu można dobrze zjeść za małe pieniądze. Nie to co w Polsce - cieszy się znad michy z frytkami.

Lepsze niż w Polsce są według Staszka:

- koszule służbowe - w tej niebieskiej możesz iść na imprezę. Nie to, co w Polsce: dziura na dziurze;

- warunki pracy - zachrzan, ale żaden debil mi ryja nie piłuje nad uchem;

- pizza - tu jak nałożą sera czy pepperoni, to aż kapie. Nie to, co w Polsce - dwa plasterki na krzyż.

Lepsze niż w Polsce jest też, że Anglik, jak kupuje nowy komputer, to stary sprzedaje za bezcen. Chłopaki sobie kupili, każdy po jednym. I grają. - Nie mogę się skupić na pracy - mówi kiedyś Antek. - Cały czas myślę o bitwie, którą musiałem przerwać, żeby tu przyjść.

Jego dzień: 9.00 - wraca z pracy, włącza komputer, szybka kolacja; 9.00 - 15.00 gra; koło 15.00 zasypia, jak już naprawdę nie daje rady; koło 20.00 wstaje, żeby jeszcze chwilę pograć; 22.00 śniadanie; 22.30 wyjście do pracy; 23.00 praca. Obiady wszyscy jemy w czasie godzinnej przerwy, o 2.00.

Nocna zmiana z alkoholem

Kartę trzeba podbić o 23.00 - za każdą minutę spóźnienia mogą potrącić kwadrans z pensji. Potem każdy idzie prosto na swój dział. Przemek trafił na świeżą żywność. Nie najlepiej, bo w całym markecie jest ciepło, a tam chodzą zamrażarki i nie wiadomo, jak się ubrać. Jarek walczy z ciastkami i słodyczami. Może być, bo pudła są dość lekkie. Krzyśka rzucają tam, gdzie akurat jest coś do roboty: a to chipsy, a to świeże warzywa.

Ja trafiam na alkohole. Kilka tysięcy rodzajów win, wódek, piw i likierów. Zadanie: rozstawić na półki 5, czasem 7, czasem 10 kejdży. Na droższe butelki założyć tagi*. Czas: jak najszybciej. Stopień trudności: wysoki.

Po pierwsze, jeszcze nie wiem, gdzie co stoi, i z każdą butelką muszę obejść pół sklepu, zanim znajdę jej miejsce na półce. Po drugie, pudła wypełnione alkoholem są naprawdę ciężkie. Po trzecie: mam nic nie stłuc, a ustawiać jak najszybciej. Po czwarte: jest noc! Chce mi się spać! Od 3 nad ranem jestem coraz bardziej śpiący. O 6 pojawiają się klienci - jest przez chwilę lepiej; coś się dzieje. A potem senność uderza z największą mocą. Powieki się kleją, nogi odmawiają posłuszeństwa. Do 8 wytrzymuję tylko siłą woli. Sam nie wiem, jak docieramy do domu.

Po pierwszym dniu pracy Jarek nalał sobie do kawy soku pomarańczowego zamiast mleka. Ja się mało nie wywaliłem na prostej drodze. Jesteśmy tak zmęczeni, że nie możemy zasnąć. Podobno organizm przyzwyczaja się po miesiącu. Najgorszy był pierwszy tydzień.

Nie ufaj Angolom

- Vitek! How are you? Co teraz robisz? - zapytał mnie kiedyś David, menedżer nocnej zmiany. Była 7 nad ranem. Mimo to miał głos świeży i pełen energii, jakby wywalił pięć kaw i red bulla. "Boże, co ty bierzesz za prochy! Daj mi też!" - pomyślałem sobie, ale nie powiedziałem tego na głos. Alkohol i narkotyki to w kodeksie Tesco-manów* najgorsze wykroczenia.

Po nieprzespanej nocy ledwo co mówię, ale wydukałem, że właśnie przestawiam wina z tyłu półki na przód, żeby wyglądały na pełne. Typowa robota-zapchajdziura: nie masz co robić - poustawiaj wszystko ładnie na półeczkach. - Zostaw to, jesteś mi potrzebny! - entuzjazmuje się David. Oni zawsze się tu wszystkim entuzjazmują. - Well done! Great job! - krzyczą do ciebie, kiedy marzysz o ciepłym łóżku. Tym razem David zaprowadził mnie do magazynu, żebym pomógł rozładować TiR-a. Chłopaki kładli towar na kejdże, ja rozwoziłem na działy. Każdy kejdż to kilkaset kilo, a ja po ośmiu godzinach pracy byłem ledwo przytomny. Cud, że nic mi nie spadło na łeb.

Tak powstała pierwsza zasada naszego niepisanego kodeksu: omijaj Davida szerokim łukiem. Im później, tym szerszym. Zasada druga: nie ufaj Angolom. Są mili. Zbyt mili, by Polak nie wyczuł w tym fałszu. Raz z nudów powiedziałem koleżance, że nie wytrzymam dłużej niż dwa tygodnie. Dzień później miałem dywanik. - Vitek, zamierzasz nas opuścić? - zapytała Julie. Musiałem się cienko tłumaczyć. Trzecia: pamiętaj, że to dom Wielkiego Brata. Obserwują cię, nawet jak o tym nie wiesz. Któregoś dnia zaszyłem się na pół godziny w toalecie, żeby odpocząć. Dwa dni później chciałem wyjść wcześniej. - O te pół godziny, co przedwczoraj opuściłeś? No way - usłyszałem od menedżera.

Czwarta: jeśli masz za dużo pracy, mów menedżerowi. Lepiej tak, niż wyjść na bumelanta. Przy okazji można poprosić, by ci pokazał, jak masz pracować. Oni to uwielbiają! I rzeczywiście, David w 15 minut zrobił tyle, co ja w godzinę. Wyglądał na zadowolonego.

Zasada piąta: olewać personalizowane polecenia. Kiedy pierwszy raz usłyszałem: "Vitek, could you do it for me?", uznałem, że jak się nie wyrobię, zawiodę Davida osobiście. Więc pracowałem jak mały motorek. Potem przestało to już mnie ruszać.

W Japonii robią piwo

Odkryliśmy cider! - tani alkohol. To odkrycie na miarę wypraw Vasco da Gamy: 12 procent. Jest coraz lepiej. Wypatrzyłem sobie niszę między regałami, gdzie mógłbym czasem pokimać. Okazało się też, że CRM nie może nic zrobić z listą zażaleń dotyczących mieszkania. A któregoś dnia David powiedział, żebym zrobił to dla niego i pracował nieco szybciej. Plotka głosi, że to pierwszy krok do dywanika, a potem, kto wie, może nawet dyscyplinarki. - Gadaj zdrów - pomyślałem i wróciłem do lektury etykiet od piwa. Nie będę się zabijał za głupie 7 funtów, w dodatku brutto. Menedżerem i tak mnie nie zrobią, więc stawiam na edukację. Do tej pory nie wiedziałem, że Japończycy mają browar!

Po dwóch tygodniach z ciężkim sercem mówię Shirelle, że wracam do Polski. Była bardziej zaskoczona niż zła. Namawiała, żebym się jeszcze zastanowił, ale byłem nieugięty. Pożegnaliśmy się chłodno. Ja też byłem zaskoczony. Za łatwo mi poszło to rozstanie. Dotąd wszyscy straszyli mnie konsekwencjami zerwania umowy. Ktoś mówił, że będą chcieli ode mnie ponad 1000 funtów: za wyjazd, zorganizowanie pracy, za mieszkanie do końca roku, za zestaw powitalny (ręcznik i pościel). Obyło się bez tego. Miałem tylko opuścić mieszkanie w ciągu 24 godzin.

Fajną masz, córcia, pracę

Andrzej Tarnos wytrzymał w Anglii dziesięć miesięcy. Nie wrócił z urlopu w Polsce. Praca była za ciężka. Kontuzja barku, której nabawił się w Tesco, wciąż się odnawia.Marek Cupiał, który wrócił po trzech miesiącach, wylicza mi, czemu nie opłacało się zostać. - Zarobiłem wielkie nic! - skarży się. - Zostawało mi 250 funtów na miesiąc. Półtora tysiąca złotych. Niby dużo, ale dla takich pieniędzy mam żyć jak nietoperz? Teraz jeszcze rodzimy fiskus położy mi na tym łapę. Nie warto!

Ale na nich dwóch przypada kilkuset takich, co uważają, że warto. Piotrek Maj: "Jak wytrzymasz pierwszy rok, ten w tescowym mieszkaniu, potem jest już tylko lepiej. Możesz podwyżkę dostać, za mieszkanie płacisz mniej. Robią się z tego sensowne pieniądze". Wioleta Mokrzycka: "Świetnie mi się tu pracuje. Cudowni ludzie. Wszyscy uśmiechnięci, wyluzowani. Praca ciężka, ale nikt nie powiedział, że będzie lekko. Ostatnio odwiedziła mnie mama. Pokiwała głową. Fajną, mówi, córcia, masz pracę".

PS Serdeczne dzięki dla Jarka, Krzyśka i Przemka za dobrą, przyjacielską atmosferę w naszym domu i za domowe rosoły.

*Imiona i nazwiska niektórych bohaterów zostały na ich prośbę zmienione

Słowniczek dla tych, co nie pracowali

*stor, zakład: supermarket

*kejż: cage, klatka; wyładowana zwykle do granic możliwości druciana skrzynia na kółkach, na którą zwala się towar z TIR-a. Niebezpieczna, bo kółka się wiecznie zacinają


*Tesco -man: jak zapewne łatwo zgadnąć - pracownik Tesco

*pikacz: pens, 1/100 brytyjskiego funta, wart ok. 6 groszy

*tuna: tuńczyk, przebój tescowej stołówki

*tag: zabezpieczenie zakładane w supermarketach na droższe produkty

*CRM: agencja, która pośredniczy przy wynajmie mieszkań i odpowiada za ich wyposażenie

źródło: www.gazeta.pl
komentarz[4] |
O portalu  |  Prywatność  |  Napisali o nas  |  Partnerzy  |  Polecaj nas  |  Faq  |  Rss Współpraca  |  Reklama  |  Kontakt / Redakcja
© 2004 - 2022 www.GBritain.net - All Rights Reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone  |  ISSN 1898-9241   |   [polityka cookies]



Ciekawe portale europejskie: | eBelgia.com | eFrancja.com | eHiszpania.com | eHolandia.com | eIrlandia.com | eIslandia.com | eNiemcy.com | eNorwegia.com |
| ePortugalia.com | eRumunia.com | eSzkocja.com | eSzwajcaria.com | eSzwecja.com | eWegry.com | eWlochy.com |

Ciekawe portale światowe: | eArgentyna.com | eBrazylia.com | eKanada.com | eStanyZjednoczone.com |