| Home Forum Classifieds Gallery Chat Room Articles Download Recommend Advertise About Us Contact
GBritain.net - wiadomosci, informacje, forum , ogloszenia, Wielka Brytania
GBritain.net - miejsce spotkań Polaków w Wielkiej Brytanii Szukaj na GBritain.net
Serwisy główne
Strona główna
Wiadomości
Artykuły
Ogłoszenia
Forum
Czat room
Kalendarium
Galeria zdjęć
Pobieralnia
Słownik PL-EN
Wyszukiwarka
Reklama
















Artykuły > Zdrowie > Śmierć nosi biały fartuch
Brytyjski NHS nie ma najlepszej opinii wśród tych, którym przyszło korzystać z jego usług. Niewiele brakowało, a kilku naszych rodaków zakończyłoby leczenie na tamtym świecie.

To miał być prosty zabieg usunięcia woreczka żółciowego. Małe cięcie, szycie
i po dwóch dniach powrót do domu. Ale nie w brytyjskim szpitalu. Małgorzata Kawecka, lekarz dentysta z Londynu, od trzech miesięcy nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować. W lipcu trafiła na oddział z kamieniami w woreczku żółciowym. Do zabiegu w ogóle nie doszło, bo nieudolny chirurg w czasie gastroskopii przebił jej przełyk. – Była nawet nie jedną, ale obiema nogami na tamtym świecie – mówi Marek Uszyński, mąż pani Małgorzaty.

Wychodzi jeden na pięćdziesiąt
Kobieta nie jest w stanie osobiście z nami rozmawiać. Przez półtora miesiąca leżała zaintubowana na intensywnej terapii. Po zabiegu tracheotomii (przebicie ściany tchawicy i wprowadzenie do środka rury respiratora) męczy ją każde wypowiadane słowo. O tragicznych przeżyciach opowiada jej mąż. Od 2,5 miesiąca nieustannie czuwa przy jej łóżku.
– Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, dwa dni po zabiegu żona wyszłaby ze szpitala. A po dwóch tygodniach mogłaby znowu pracować. Przez niedouczonych lekarzy przeszła gehennę – opowiada.
Szpital początkowo nie chciał się przyznać do błędu. Po tygodniu przeniesiono panią Małgorzatę do innej placówki i dopiero tam rodzina dowiedziała się, co się naprawdę stało. Lekarze powiedzieli, że cudem uszła z życiem – z podobnych obrażeń wychodzi jedna na pięćdziesiąt osób.
Rodzina dentystki już myśli o krokach prawnych przeciwko szpitalowi. Kobieta jest lekarzem, pochodzi z lekarskiej rodziny. Bliscy konsultowali się ze specjalistami wysokiego szczebla – wszyscy są przekonani, że był to błąd lekarski. Dziurę zrobioną podczas zabiegu lekarze leczyli aż trzy miesiące. Woreczkiem żółciowym nie zdążyli się zająć. Organizm kobiety jest skrajnie wyczerpany – pani Małgorzata schudła już do 46 kilogramów, a przed nią kolejna operacja – ta, która miała się odbyć trzy miesiące temu. Rodzina jednak zarzeka się, że nie odbędzie się ona w Wielkiej Brytanii.
– Mam wielką nadzieję, że wkrótce uda się wypisać żonę do domu. Chcemy jak najszybciej przetransportować ją do Polski. Na szczęście lekarze pozwolili na lot samolotem. Nie ufamy już brytyjskim szpitalom, chcemy, aby zajęli się nią nasi doktorzy – mówi mąż poszkodowanej.
Gdy tylko Polka dojdzie do zdrowia, chce wrócić do pracy w Wielkiej Brytanii. Ma nadzieję, że może już w styczniu będzie samodzielnie funkcjonować i ponownie podejmie pracę.

Matka ocalała, dziecko nie
Anna Pichlewska, na co dzień supervisor w sieci hipermarketów Asda, dostała krwotoku w trzecim miesiącu ciąży. Choć na izbę przyjęć przyjeżdżała aż pięć razy, nikt się nią nie zaopiekował. Dopiero podczas wizyty w prywatnym gabinecie ginekologicznym usłyszała diagnozę. Dla dziecka było już za późno. Dramat pani Anny rozegrał się w tym samym szpitalu, gdzie planowała urodzić swoje dziecko. – Za każdym razem pielęgniarki odsyłały mnie do domu. Słuchałam tłumaczeń, że nie jest to nagły przypadek i nie wymaga natychmiastowej pomocy – wspomina.
Do poronienia doszło pod koniec września, tuż przed weekendem. Pierwsze krwawienia pojawiły się u pani Anny w południe. Szpital odesłał ją do domu – tłumaczono, że w 13. tygodniu ciąży to normalne. Polecili przyjechać ponownie, gdy znowu zacznie krwawić.
Tak stało się jeszcze tego samego dnia. Tym razem również mówiono kobiecie, że nie powinna się denerwować. Nie uwierzyła i pojechała na wizytę do prywatnego, polskiego lekarza. Dopiero tam zrobiono jej badanie USG. Ginekolog już po kilku minutach wiedział, że ciąża jest obumarła.
– Usłyszałam, że powinnam jak najszybciej wracać do szpitala i udawać silne bóle, by przyjęli mnie na oddział – twierdzi Anna Pichlewska.
Udawanie pomogło. Pielęgniarka zjawiła się po dwóch godzinach, ginekolog po następnych trzech. Co ciekawe, badało ją w sumie czterech brytyjskich lekarzy – żaden nie dopatrzył się niczego niepokojącego. Parę chwil później kobiecie odeszły wody i dostała silnego krwotoku. Poroniła w toalecie. Jej życie również było zagrożone. Polka czeka na spotkanie z psychologiem. Po tym, co przeszła, nie może spać. Przyznaje, że nawet nie myślała o wytoczeniu lekarzom procesu, bo nie wie, gdzie szukać prawnika.
O swoich przeżyciach opowiedziała znajomym z pracy. Opowieść nie zrobiła na Anglikach większego wrażenia. – Koleżanka powiedziała, że bardzo jej przykro, ale takie rzeczy często się tutaj zdarzają. Trzeba zapomnieć i żyć dalej – wspomina niedoszła matka.

Z daleka od noszy
Polski ginekolog, który udzielał pomocy pani Annie, tak komentuje sytuację: – Rzeczywiście, wiele pacjentek spotkało w Anglii coś takiego. – Samo krwawienie nie jest dla brytyjskich lekarzy wystarczającym powodem przyjęcia do szpitala – dodaje doktor Michał Szelągowski z Polskiej Prywatnej Kliniki w Londynie.
To zupełnie odwrotnie niż w Polsce. Według ginekologa, na Wyspach obowiązuje zupełnie inne postępowanie przy profilaktyce bądź diagnostyce wczesnej ciąży. W Polsce leczone są wszelkiego rodzaju krwawienia, lekarze ciąże ratują zawsze, przepisują leki podtrzymujące. W Anglii takie praktyki są czymś zupełnie obcym. Jeśli dojdzie do poronienia, to znaczy, że tak chciała natura.
Czy takie postępowanie nie przypomina epoki średniowiecza? – To są sprawy dyskusyjne i w pewnym sensie zahaczają o filozoficzne pytanie, czy jest sens ratować wczesną ciążę – wyjaśnia doktor Szelągowski. – Być może to my w Polsce zbyt impulsywnie reagujemy na takie przypadki? Zdania uczonych na całym świecie są podzielone i trzeba patrzeć na to, co jest po środku – dodaje.
Lekarz nie chce jednak oceniać brytyjskiej służby zdrowia. Jak sam mówi, jedne pacjentki są z niej bardziej zadowolone, inne mniej. – Spotkałem się z różnymi opiniami. Ale nie jestem od tego, by wypytywać, tylko pomagać – stwierdza.
Doktor Grażyna Miklewska, właścicielka Polskiej Prywatnej Kliniki, wspomina zaś pacjenta, który uciekł z brytyjskiego szpitala, bo lekarze chcieli mu amputować palec u nogi. Zaczęło się od zwykłego stłuczenia, ale nawet to przerosło umiejętności tutejszych lekarzy. W końcu przyszedł po pomoc do polskiego chirurga i skończyło się na zdjęciu paznokcia.
– Gdy patrzę na podobne przypadki, to mocno zastanawiam się, czy w razie choroby dałabym się położyć do tutejszego szpitala. Po prostu się boję – wyznaje doktor Miklewska.

Po nauki nad Wisłę
Aż ciężko w to uwierzyć, ale szefowie brytyjskiej służby zdrowia szukają wzorców w polskim systemie zdrowotnym. Brytyjski minister zdrowia Alan Johnson odwiedził nawet w lipcu warszawskie przychodnie i szpitale, by podpatrzeć, jak funkcjonują sprawnie zarządzane placówki medyczne. Minister dowiadywał się między innymi, jak skrócić kolejki do specjalistów. Nie mógł wyjść z podziwu, że Polacy są bardziej zadowoleni z opieki medycznej niż jego rodacy, choć nad Wisłą przeznacza się znacznie mniej pieniędzy na funkcjonowanie tego systemu.
– Polacy narzekają na ochronę zdrowia, ale nie zdają sobie sprawy, że żaden system na świecie nie jest idealny – mówi w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Jacek Grabowski, wiceprezes Narodowego Funduszu Zdrowia. – Ja wiem, że dostęp do konsultacji u specjalisty w Polsce jest dużo lepszy niż w Anglii. Dlatego wcale mnie nie dziwi, że minister Johnson może szukać recept na ulepszenie swojego systemu u nas.
Wizytą brytyjskiego ministra w warszawskiej przychodni nie była zdziwiona też jej kierowniczka Maria Anna Fryze. – Gdyby moi pacjenci usłyszeli, kto się chce u nas leczyć, nie uwierzyliby. Na okrągło przychodzą z pretensjami – wyznaje.
Brytyjski NHS już kilka lat temu myślał o wysyłaniu swoich pacjentów na leczenie do Polski. Niestety, pomysł upadł i nikt nie próbował do niego wrócić. Możliwe jednak, że rozwiązanie to okaże się wkrótce nieuniknione.
– To kolejny dowód, że nie ma zależności między wielkością wydatków na ochronę zdrowia
a społecznym zadowoleniem – ucina wiceprezes NFZ Jacek Grabowski.

Tomasz Ziemba

komentarz[1] |
O portalu  |  Prywatność  |  Napisali o nas  |  Partnerzy  |  Polecaj nas  |  Faq  |  Rss Współpraca  |  Reklama  |  Kontakt / Redakcja
© 2004 - 2024 www.GBritain.net - All Rights Reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone  |  ISSN 1898-9241   |   [polityka cookies]