| Home Forum Classifieds Gallery Chat Room Articles Download Recommend Advertise About Us Contact
GBritain.net - wiadomosci, informacje, forum , ogloszenia, Wielka Brytania
GBritain.net - miejsce spotkań Polaków w Wielkiej Brytanii Szukaj na GBritain.net
Serwisy główne
Strona główna
Wiadomości
Artykuły
Ogłoszenia
Forum
Czat room
Kalendarium
Galeria zdjęć
Pobieralnia
Słownik PL-EN
Wyszukiwarka
Reklama
















Artykuły > Praca > Exodus polskich lekarzy
Braki w personelu medycznym na Wyspach powodują, że medycy z Polski masowo wyjeżdżają na Zachód. Tu mają szansę na prawdziwą karierę, godne życie i docenienie ich umiejętności oraz ciężkiej pracy. Jak donosi BBC, niektórzy GP w Wielkiej Brytanii zarabiają 250 tysięcy funtów rocznie, a przeciętna płaca w tym zawodzie kształtuje się na poziomie 120 tysięcy. To szansa, której Polska swoim lekarzom dać nie może.

Lekarze masowo wyjeżdżają z Polski – donosi Polska Agencja Prasowa. Najlepszym przykładem sytuacji w polskich placówkach opieki medycznej jest Szpital Powiatowy w Oświęcimiu. Co roku staż odbywało tu około dziesięciu absolwentów studiów medycznych. W tym roku nie zgłosił się nikt. Dyrektor Zespołu Zakładów Opieki Zdrowotnej w Oświęcimiu Sabina Bigos-Jaworowska twierdzi, że dzieje się tak, bo coraz więcej młodych lekarzy wybiera staże za granicą. Wyjeżdżają najczęściej absolwenci lub lekarze „na dorobku”. Niektórzy myślą o emigracji w momencie wybierania specjalizacji. Na Zachodzie najłatwiej znaleźć pracę jako anestezjolog, chirurg oraz radiolog i na te właśnie specjalności jest najwięcej chętnych. „The Observer” napisał w maju 2005 roku, że rok wcześniej w brytyjskim General Medical Council (GMC) zarejestrowało się ok. 500 lekarzy z Polski, a kolejne 4000 złożyło aplikacje. Przed wejściem Polski do Unii Europejskiej ich liczba nie przekraczała rocznie 20.

Wyjeżdża sama śmietanka
Wielka Brytania zaciera ręce z zadowolenia. Exodus polskich lekarzy rozwiązuje wiele problemów brytyjskiej służby zdrowia. W prawie wszystkich placówkach opieki medycznej na Wyspach brakuje lekarzy. Do tej pory dziury kadrowe były łatane przez medyków z RPA, którzy nie mieli żadnych problemów językowych, ale też nie byli zainteresowani pracą na etacie. Tymczasem krótkie zlecenia to dla szpitali najdroższa forma zatrudniania lekarzy. Polacy chętnie podpisują kontrakty na kilka lat. Władze szpitala mają pewność, że przez ten czas będzie miał kto leczyć ich pacjentów, w dodatku – mniej za to zapłacą.
Brytyjskie „mniej” – oznacza dla Polaków kilkanaście razy więcej pieniędzy niż w kraju. Nawet przy wyższych kosztach życia w Zjednoczonym Królestwie oferta jest kusząca. Ale dla polskich lekarzy liczą się nie tylko zarobki. Wyjazd z Polski traktują jako szansę na rozwój i zdobycie nowych kwalifikacji. Na konferencji prasowej (źródło informacji: gazeta.pl) zorganizowanej w ubiegłym roku w Londynie przez firmę Bluecare rekrutującą polskich medyków zapytano lekarzy z Polski, co im się podoba w Wielkiej Brytanii. Na pierwszym miejscu znalazł się fakt, że na Wyspach lekarz zajmuje się leczeniem, a nie myśleniem o pieniądzach. Polakom podoba się też oficjalna przerwa na lunch w szpitalach, serdeczne traktowanie ze strony brytyjskich zwierzchników i personelu oraz możliwość kontaktowania się ze swoim konsultantem (zwierzchnikiem medycznym) bez względu na porę dnia i nocy.
Jeden z polskich lekarzy pracujących w Londynie tłumaczył, że różnice w standardach leczenia w Polsce i Anglii są w zasadzie niezauważalne. Inny jest tylko system, pracuje się na podobnym sprzęcie, w takim samym reżimie sanitarnym. Odpowiedzialność za zdrowie pacjenta też jest prawie identyczna, podobnie jak sposób przeprowadzania wywiadu. Chris Hume, jeden z dyrektorów Bluecare na konferencji chwalił polskich lekarzy za ich profesjonalizm i umiejętności. Jego obserwacje potwierdził Paweł Trzciński, rzecznik ministra zdrowia, który powiedział „The Observer”, że Polskę opuszczają tylko najlepsi: – Tylko doskonale wyedukowani lekarze, z dobrą znajomością języka angielskiego mają szansę przejść przez rekrutacyjne sito w Wielkiej Brytanii. Ci, którzy decydują się na wyjazd to najbardziej dynamiczni, najzdolniejsi, osiągający najlepsze wyniki spośród polskich młodych lekarzy. Z Polski wyjeżdża sama śmietanka.

Ucieczka od chleba z dżemem
Małgorzata* ma 33 lata, od siedmiu pracuje jako lekarz. W Polsce miała ciekawą pracę, w zawodzie, który jest jej pasją. Najlepiej świadczy o tym fakt, że swój urlop i wszystkie oszczędności poświęcała na dodatkowe szkolenia. Wiedzy przybywało, gotówki ubywało, a inwestycja w głowę zamiast w samochód zaowocowała jedynie zdartymi zelówkami. Możliwości wykorzystania nowych umiejętności nie było. Kolejne reformy sprawiały, że praca stawała się coraz bardziej rutynowa, zniechęcająca do nauki i – zamiast jakości świadczonych usług i rozwoju – promująca raczej szybkość załatwiania pacjentów.
Małgorzacie znudził się chleb z dżemem i czekanie na „lepsze czasy”, które bez znajomości w środowisku, za to z wrodzonym wstrętem do przypochlebiania się zwierzchnikom, mogły nigdy nie nadejść. Zmęczyło ją bieganie z oddziału do gabinetu, z gabinetu na korepetycje, z korepetycji na dyżur. W banku wiecznie miała kłopoty, nie starczało na rachunki ani na bilet miesięczny. Świadomość, że w perspektywie ma śmierć zawodową na stanowisku starszego asystenta lub odwiecznego zastępcy ordynatora i kilkuprocentową podwyżkę pensji sprawiła, że – na szczęście – operatywność wzięła górę nad frustracją. Małgorzata postanowiła wyemigrować do Wielkiej Brytanii.
Pracy zaczęła szukać przez agencje, jeszcze przed egzaminem specjalizacyjnym. Większość odpowiadała wymijająco – lekarz bez specjalizacji jest niewiele wart dla pracodawcy, w dodatku Małgorzata należy do pierwszego pokolenia, które uczyło się w nowym systemie specjalizacji jednostopniowej. Pojechała na spotkanie organizowane przez jedną z firm pośredniczących, ale nic z niego nie wynikło. W końcu zaczęła odpowiadać bezpośrednio na ogłoszenia pracodawców, zamieszczane na stronie British Medical Journal. Dostała kilka zaproszeń na rozmowy, pojechała na jedną. Ubiegała się o stanowisko konsultanta, w momencie rozmowy wciąż powyżej jej możliwości. Fantastycznie zapowiadającą się pracę dostała, dwa tygodnie później zdała egzamin specjalizacyjny. Wydała ostatnie pieniądze na rejestrację w GMC (patrz ramka) i wsiadła w samolot. Na szczęście bilet zafundowała firma.

Szef się uśmiecha
Pracodawca okazał się bardzo pomocny nie tylko na początku. – Nie spodziewałam się takiego morza życzliwości i pomocy, zaczynając od wyczerpujących odpowiedzi na wszystkie moje pytania dotyczące pracy i życia na Wyspach, poprzez zapewnienie mi spokojnego wdrożenia się w obowiązki (przez pierwszy miesiąc pracowałam jako asystentka), aż po pomoc w znalezieniu mieszkania i załatwieniu wszelkich formalności związanych z przeprowadzką i podjęciem pracy w Wielkiej Brytanii. Pierwsze dni w pracy były trochę stresujące, głównie ze względu na obawy o język, ale już po trzech tygodniach Małgorzata czuła się wystarczająco wdrożona i kompetentna, by zacząć przyjmować pacjentów. Teraz praca z pacjentami wypełnia większość jej dnia. Ma czas na konsultacje i na naukę. Dwa razy w tygodniu lekarze z ośrodka dyskutują o problemach, z którymi spotykają się w swojej pracy. – Te spotkania dają mi możliwość rozwoju i bardzo je cenię – mówi Małgorzata. Dyżury na szczęście zdarzają się niezbyt często.
Podobają jej się zdrowe, życzliwe relacje między lekarzami w Wielkiej Brytanii. Podoba jej się wielodyscyplinarne, zespołowe podejście do pacjenta. Podoba jej się też, że może robić to, do czego została wykształcona i że inni ludzie, z którymi pracuje też lubią swoją pracę, chętnie się dokształcają, a nawet są pasjonatami zawodu. – Po raz pierwszy od czasów studenckich spotkałam ludzi, którzy mi imponują wiedzą i umiejętnościami zawodowymi – mówi Małgorzata. Lekarze uśmiechają się do pacjentów i do kolegów. Szef też się uśmiecha, kiedy Małgorzata prosi go o sfinansowanie szkolenia lub konferencji i cieszy się, że jego pracownik chce się rozwijać. W Polsce musiała walczyć jak lew z przełożonym i z kolegami, żeby dostać się na szkolenie, chociaż płaciła za nie z własnej kieszeni.
Minusem tej pracy dla Małgorzaty są godziny, od 9.00 do 17.00 z godzinną przerwą na lunch. Sama ranny ptaszek, o 16.00 jest już wypalona i zmęczona. Minusem jest też duża świadomość prawno-medyczna społeczeństwa, co wiąże się z ryzykiem ciągania lekarza po sądach, ale ma też swoje zalety. W przeciwieństwie do polskiej Izby Lekarskiej, General Medical Council jest skłonny raczej oskarżyć niż bronić lekarza, trzeba się więc ubezpieczać. Łatwo stracić nie tylko pieniądze, ale i prestiż, a nawet prawo do wykonywania zawodu. Plusów zdecydowanie jest więcej. Oprócz wspomnianych wcześniej – pieniądze, godziwe pieniądze.
Małgorzata na pytanie, czy planuje wrócić kiedyś do Polski wzrusza ramionami. – Nie mam po co tam wracać – mówi – w Polsce nie ma dla mnie miejsca ani politycznie, ani społecznie, ani nawet zawodowo. Ten kraj już udowodnił, że mnie nie potrzebuje. Nie wiem, czy zostanę na stałe w Anglii, może kiedyś przeniosę się na południe Europy, może do Francji, może do Hiszpanii albo do Włoch? Teraz wiem, że chcieć to móc.

Na własnym
Katarzyna przyjechała do Londynu... za miłością. Jej partner mieszka tu od wielu lat i nie chce wracać do Polski. Katarzyna postanowiła dać im obojgu szansę i spróbować pracy w Wielkiej Brytanii, chociaż wcale jej do tego nie ciągnęło. Jest pediatrą, na razie prowadzi prywatną praktykę i od stycznia szuka pracy na etacie. Postanowiła, że jeśli przez rok nie uda się jej rozwinąć zawodowych skrzydeł, namówi partnera na przeprowadzkę do Polski. Wielka Brytania jest dla niej kompromisem na rzecz życia osobistego. Jeśli uda się przy okazji odnieść zawodowy sukces, doskonale, chociaż na pediatrów nie ma tu zbyt dużego zapotrzebowania. Jak do tej pory Katarzyna wysyła CV bez rezultatu. Na pracę w barze czy sklepie nie pozwala jej partner, pracy dla pediatry nie ma, a czynsz trzeba płacić. Musiała więc poszukać rozwiązania pośredniego.
Zarejestrowała się w GMC, ma wszelkie potrzebne uprawnienia i na początku myślała, że szybko znajdzie pracę. Kiedy okazało się, że rzeczywistość jest inna, pomyślała o zarejestrowaniu własnej działalności.
Na domowe wizyty namówiły ją siostry. Obie mieszkają na Wyspach i wychowują dzieci. Borykają się z codziennymi problemami wieku dziecięcego i często tęsknią za polskim pediatrą. Katarzyna szybko zdobyła klientki wśród polskich mam na Wyspach, zmęczonych angielskim GP i jego paracetamolem – remedium na wszystko. Przekazują sobie telefon do „doktor Kasi” pocztą pantoflową. Doktor Kasia dojeżdża do małych pacjentów do domu, bo na razie nie może sobie pozwolić na otworzenie gabinetu, ale w przyszłości chciałaby wynająć większe mieszkanie z pokojem do przyjmowania pacjentów. Czy to się uda, zależy od polskich rodziców na Wyspach. – Polskie mamy są lepiej wyedukowane i bardziej świadome medycznie od Angielek – mówi Katarzyna – kwestionują decyzje GP i szukają odpowiedzi w innych źródłach. Nie wierzą ślepo lekarzowi, tylko dlatego, że nosi biały kitel. Na tym bazuję. Korzystam z przyzwyczajenia Polek do pediatrów z prawdziwego zdarzenia.
Na razie pacjentów nie ma zbyt wielu. Czasem Katarzyna wyjeżdża na wizytę kilka razy w tygodniu, czasem przez wiele dni trwa „martwy sezon”. Dużo telefonów otrzymała po ogłoszeniu w polskiej prasie, jednak wiele z nich – z prośbą o poradę przez telefon, a takich stara się nie udzielać. – Postawienie trafnej diagnozy bez obejrzenia dziecka jest prawie niemożliwe – mówi – nie wezmę na siebie takiej odpowiedzialności. Dojeżdżam do domu pacjenta na wezwanie, bardziej wygodnej formy opieki chyba nie można sobie wyobrazić. Być może dla wielu Polek barierą jest cena usług doktor Kasi – wizyta kosztuje 70 funtów. Z drugiej strony, kiedy w grę wchodzi dziecko, cena usługi schodzi na drugi plan. Na internetowym forum mamy wyrażają się o miłej lekarce „z podejściem do dzieci” w samych superlatywach. Czy uda jej się rozwinąć skrzydła? Los pokaże. Jeśli nie tu – zawsze może wrócić do swojego szpitala w Polsce.

To było jak więzienie
Tadeusz wyjechał z Polski w 1987 roku. Pracował w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, gdzie został specjalistą anestezjologiem. Praca była ciekawa i dawała mu wiele satysfakcji. Mimo to od wielu lat myślał o emigracji, nawet dopuszczał możliwość rzucenia medycyny. Sytuację w Polsce postrzegał jak pobyt w więzieniu. Wyjechał z rodziną na wakacje do Włoch – takie informacje znalazły się we wniosku paszportowym. Planował zostać w obozie w Latinie, ale na podobny pomysł wpadło zbyt wielu innych Polaków i obóz zamknięto tuż przed jego przyjazdem. W tym czasie na Malcie pracowała grupa polskich lekarzy specjalistów, wśród nich znajomy Tadeusza. Zaryzykował wyjazd na Maltę i po kilku miesiącach udało mu się podjąć tam pracę w swojej specjalności. Maltę potraktował jako etap przejściowy i w 1990 roku trafił do Anglii. Mógł pracować jedynie jako „junior doctor” – w ówczesnych latach taka pozycja umożliwiała Polakom legalny pobyt w Anglii bez pozwolenia na pracę do czterech lat. Ambicją młodszych lekarzy było wejście na drabinę kariery prowadzącą do zostania konsultantem. Niestety – dla lekarzy spoza Unii Europejskiej – dostęp do tej „drabiny” był bardzo trudny. Jedyną szansę na dalszy pobyt w Zjednoczonym Królestwie dawało objęcie innej stałej pozycji – na stanowisku niższym od konsultanta, a i tu było potrzebne pozwolenie na pracę. Pozwolenie wydawano jedynie wtedy, jeśli na dane stanowisko nie było chętnych innych kandydatów – obywateli Unii. Tadeuszowi udało się znaleźć taki wakat i od 1994 roku pracuje w Szkocji na stanowisku Associate Specialist.
Kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, jego polski dyplom pozwolił mu na wpis do rejestru specjalistów w Wielkiej Brytanii i otworzył możliwość ubiegania się o stanowisko konsultanta. Jednak Tadeusz jest już zmęczony i nie pociąga go zmiana zakresu odpowiedzialności i obowiązków.

Pacjent nie jest przedmiotem
Po latach pracy w NHS trudno mu dokonywać porównań z polską służbą zdrowia. Na początku największym zaskoczeniem było to, że pracowało się w „zwolnionym tempie”. Brytyjczycy patrzyli na niego ze zdziwieniem, gdy mówił o niskiej wydajności ich systemu, twierdzili, że NHS jest przedmiotem zazdrości całego świata. Spodobał mu się brak wyraźnych różnic w przygotowaniu specjalistów z dużego szpitala uniwersyteckiego i z rejonowego szpitala gdzieś w głębi Walii czy Szkocji. – Oczywiście, Londyn i inne duże miasta, które oprócz pracy dla NHS dają możliwości rozwinięcia prywatnej praktyki, przyciągają bardziej ambitnych lekarzy – mówi Tadeusz – ale płace w samym NHS, jednakowe w całej Wielkiej Brytanii, przyciągały i do małych ośrodków. W Polsce widziałem różne szpitale, zróżnicowanie poziomu usług było znacznie większe.
Największy kontrast między Wielką Brytanią a tym, co pamięta z Polski to sprawy etyki zawodowej. Pacjent na Wyspach nie jest traktowany przedmiotowo, jest znacznie lepiej informowany i oczekuje się od niego – jeśli to możliwe – świadomych decyzji o przebiegu leczenia. Łapówki i prezenty dla lekarzy są czymś nieznanym. Od lekarzy oczekuje się wysokich standardów moralnych nie tylko w pracy. Prawo wykonywania zawodu można stracić nie tylko za zaniedbania zawodowe, ale też za romans z pacjentem lub spowodowanie wypadku drogowego.
Co doświadczony lekarz z długim stażem pracy w Wielkiej Brytanii może poradzić młodym kolegom po fachu, którzy myślą o rozpoczęciu kariery na Wyspach? – Od 2004 roku na Wyspy przyjechało wielu polskich lekarzy, a wielu innych rozważa taką możliwość – mówi Tadeusz – wciąż jest sporo pracy dla konsultantów i specjalistów, a i zarobki są wciąż wysokie, ale zaczyna brakować etatów dla lekarzy świeżo lub krótko po studiach. Na każde wolne miejsce aplikuje teraz tysiąc kandydatów. Zmienia się też charakter pracy. Wcześniej „czarną robotę” dyżurowania wykonywali junior doctors. Pracowali do 100 godzin na tydzień, nieraz 72 godziny pod rząd. Teraz dyrektywa Unii Europejskiej ograniczyła ich czas pracy do 56 godzin na tydzień i 13 na dobę. Coraz mniej jest lekarzy w szpitalach w nocy i coraz częściej – siłą rzeczy – są to konsultanci.
Zdaniem Tadeusza satysfakcja zawodowa konsultantów od wielu lat się obniża. Priorytety kliniczne przegrywają z narzucanymi odgórnie, politycznie popularnymi wskaźnikami jakości. Znacznie lepiej od kilku lat wiedzie się lekarzom ogólnym (GP). Ich zarobki są wyższe niż uposażenie specjalistów, zlikwidowano też w stosunku do nich wymóg całodobowej odpowiedzialności i nocnych wizyt domowych. – Od 50 lat zatrudnienie w brytyjskim NHS dawało gwarancję pracy aż do emerytury – mówi Tadeusz – teraz pierwszy raz zaczęły się zwolnienia spowodowane kryzysem finansowym. Powoli odchodzi też do lamusa jednolita siatka płac. Ja mam nadzieję dotrwać siedem lat do emerytury na swoim stanowisku. Nie jestem jednak pewien, czy gdybym jeszcze raz miał taki wybór, znów przyjechałbym właśnie do Wielkiej Brytanii.

Magdalena Gignal

komentarz[3] |
O portalu  |  Prywatność  |  Napisali o nas  |  Partnerzy  |  Polecaj nas  |  Faq  |  Rss Współpraca  |  Reklama  |  Kontakt / Redakcja
© 2004 - 2024 www.GBritain.net - All Rights Reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone  |  ISSN 1898-9241   |   [polityka cookies]