http://www.gbritain.net

:: Za powroty już dziękujemy
Artyku dodany przez: Damian (2009-03-23 20:35:03)

Z pośredniaka Wojtek wyszedł nawet bez kwitka, ale za to z marsową miną. Po pięciu latach w Anglii wrócił do domu, a tu ani pracy, ani nawet na nią widoków, a pani w okienku proponuje zasiłek. Iskierka nadziei zatliła się, gdy urzędniczka zatrzymała go w drzwiach budynku. – Wie pan, ja mam dorosłego syna, a pan tak długo był w tej Anglii… Nie mógłby mu pan tam jakiejś pracy załatwić?

Nie przyjechałem namawiać emigrantów do powrotu, ale chcę ich przekonywać, by uwierzyli, że sytuacja w Polsce może się zmienić tak, że za rok, dwa czy trzy znajdą swój Londyn w Warszawie, Biłgoraju czy Łomży – mówił Donald Tusk na spotkaniu promującym narodowy program „Powrót do domu” we wrześniu 2007 roku. Kilkanaście miesięcy później, w listopadzie 2008, już jako premier Tusk na spotkaniu z Polonią mówił: - Moim zadaniem jako premiera jest przygotować polską administrację tak, aby ludzie, którzy chcą wrócić, mieli rzetelną informację, jak zaadaptować się w polskich warunkach.

W ślad za tymi słowami ruszyła cała kampania: niby informująca, a w praktyce mająca zachęcić nas do powrotów na łono ojczyzny. Powstał internetowy portal informacyjny, zrodził się „Powrotnik”, czyli książkowy poradnik dla wszystkich, którym po głowie chodził powrót. Niektórzy skorzystali.

- Byłem gotów pracować w kraju za mniej niż tutaj, ale w swoim zawodzie – mówi Wojtek, który wrócił do Polski po blisko pięciu latach spędzonych w Wielkiej Brytanii. – Skończyłem studia ekonomiczne, potem wyjechałem za granicę. Pracowałem w fabryce, a po godzinach chodziłem do szkoły: najpierw językowej, potem na kurs dla księgowych. Ale bez doświadczenia nie miałem szans na pracę w zawodzie. I wtedy przyszło mi do głowy, żeby wrócić. Myślałem sobie: znam język, mam kwalifikacje, trochę oszczędności… Czas zrobić coś z życiem, bo nie zamierzam całego spędzić w fabryce – wspomina.

Wojtek wrócił do Polski z końcem listopada i to było twarde lądowanie. – Po co ty tu wróciłeś? To zdanie, które słyszałem najczęściej od znajomych i rodziny – mówi. – Teraz kryzys, pracy nie ma i dla nas samych, a co dopiero dla tych, co przyjechali.

W ciągu następnych kilku tygodni stukał w każde drzwi, w które mógł. Żadne się nie otworzyły. – Zacząłem od agencji rekrutacyjnych, bo najpierw chciałem znaleźć dobrą pracę w jakiejś dużej firmie. Bez skutku. Powiedzieli, że mogę się zarejestrować, ale życzliwie radzili szukać pracy na własną rękę – dodaje.

Pani z pośredniaka pyta o pracę
- Z jakichś powodów trudno jest przekonać polskich pracodawców, aby zatrudnili osoby powracające z zagranicy – przyznaje Marta Szcześniewska z Abacco Consulting, warszawskiej firmy specjalizującej się w pośrednictwie pracy. – Przypuszczam, że gra tu rolę wyobrażenie o powracających emigrantach. Jeśli pracowali w „lepszych” firmach za „lepsze” pieniądze za granicą, to mogą mieć wyższe kwalifikacje i oczekiwania w stosunku do swego pracodawcy. A to pachnie kłopotami – dodaje. Jej zdaniem czasami to się jednak udaje, najczęściej w oddziałach dużych koncernów, mających swoje filie w Polsce. Kłopot w tym, że właśnie te przedsiębiorstwa kryzys dotknął w pierwszej kolejności, redukując możliwość zatrudniania nowych pracowników.

Jeśli nie agencja, to może urząd pracy? Często tam właśnie kierują swoje kroki powracający emigranci, pomni swoich doświadczeń z Wielkiej Brytanii, gdzie Jobcenter rzeczywiście pomaga znaleźć pracę. – Pani w okienku o zatrudnieniu nie wspomniała – opowiada Wojtek. – Rozmowa zaczęła się od tego, czy w Wielkiej Brytanii pracowałem legalnie i czy mam prawo do zasiłku. Poinformowała mnie też, jakie dokumenty muszę przynieść, żeby staż pracy z Wysp „liczył się do zasiłku”. Kiedy po kilku minutach wyjaśniłem, że chcę pracować, a nie siedzieć na garnuszku państwa, urzędniczka była mocno skonsternowana. Odesłała mnie do innego pokoju, gdzie miały być oferty pracy. Kiedy tam poszedłem i odstałem swoje w kolejce, dowiedziałem się, że dla księgowych pracy nie ma. Mogę się jednak przekwalifikować na jakiś zawód budowlany, bo w tych fachach o pracę łatwiej.

Zaproponowano mi udział w kursie… a właściwie zapisanie się na listę oczekujących na miejsce. Za trzy, cztery miesiące miałbym podobno szansę, więc zrezygnowany powiedziałem, ze jednak poszukam czegoś w swoim zawodzie – opowiada Wojtek.

Kiedy był już przy drzwiach, urzędniczka poprosiła, żeby zaczekał i wtedy na chwilę odżyła w nim nadzieja. – Wie pan, ja mam syna w pańskim wieku, a pan tak długo był w tej Anglii, to może mógłby pan mu tam jakąś pracę załatwić… – spytała.

Wyciszana akcja powrotów
Czego powracający z Wielkiej Brytanii emigrant może spodziewać się w pośredniaku? - Szkolenia i kursy, dotacje na rozpoczęcie własnej działalności gospodarczej, pomoc konsultantów i doradców zawodowych – wylicza możliwości Tomasz Robaczewski, kierownik zespołu komunikacji społecznej Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Gdańsku. – To coś, na co każdy powracający z zagranicy może liczyć z naszej strony. Urzędnik przyznaje jednak, że kryzys rzeczywiście daje się we znaki rynkowi pracy. – Mamy o około połowę mniej ofert niż w tym samym okresie ubiegłego roku. I niestety ich ilość wciąż spada.

- Odnotowaliśmy znaczny wzrost liczby osób wracających z zagranicy pod koniec ubiegłego roku – przyznaje natomiast Antonii Urban, kierownik WUP w Rzeszowie. – Prawdopodobnie za sprawą spadku ceny funta, Polakom przestała się opłacać praca na Wyspach. Teraz ta tendencja powoli się odwraca. Znów wzrasta zainteresowanie wyjazdami zarobkowymi – dodaje.

Jak okiem po Polsce sięgnąć, powoli milkną głosy zachęcające emigrantów do powrotu. Władze niektórych miast mówią o tym w sposób zawoalowany, inne wprost. Gdy kilka tygodni temu w ramach Projektu 12 Miast gościli w Londynie włodarze Poznania, zachęty dla powracających szły głównie w kierunku biznesu i osób, które mogłyby same, za zarobione na Wyspach pieniądze, stworzyć dla siebie stanowiska pracy. Nad formułą udziału w Projekcie 12 Miast zastanawiają się kolejne regiony. Według „Rzeczpospolitej” Gdańsk zmienia całkowicie program swojej wizyty, której priorytetem będzie rzetelne przedstawienie sytuacji, w jakiej znajduje się miasto. Z kolei Wrocław ogłosił póki co rezygnację z akcji promującej powroty „WrocLovesYou”. – Zrezygnujemy z akcentów namawiających do powrotu – zapowiada Paweł Romaszkan, szef biura promocji miasta.

Krok dalej idzie Opolszczyzna. – Wyciszamy program „Opolskie – tu zostaję” – przyznaje na łamach „Rzeczpospolitej” marszałek Józef Sebesta. Kampania ruszyła w 2007 r., gdy lokalni przedsiębiorcy narzekali na brak rąk do pracy. Teraz jednak realia się zmieniły. – Nie możemy oszukiwać ludzi, gdy bezrobocie z 9 proc. w październiku skoczyło w lutym do 12 procent – dodaje wicemarszałek województwa Józef Kotyś.

Po prostu czegoś brakuje
Wiadomo, nie tylko pracą człowiek żyje. Według ostatniego raportu Money.pl aż 79 proc. tych, którzy są przekonani do powrotu jeszcze w tym roku, wymienia jako podstawowy powód rodzinę.

Dominik w Wielkiej Brytanii pracował przez trzy lata. Wrócił do swojego miasteczka w województwie warmińsko-mazurskim i... załamał się. – Od przyjazdu nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Owszem, jestem znowu z rodziną i znajomymi, ale to już nie to samo. W Anglii brakowało mi domu. W domu brakuje mi Anglii – opowiada.

Dominik wrócił do niewielkiego przedsiębiorstwa, w którym pracował przed wyjazdem. Miał szczęście, bo praca na niego poczekała. Wielu tego szczęścia nie ma. Ale i tak nie czuje się u siebie najlepiej. – Nigdzie nie wychodzę, z nikim się nie spotykam. Cały czas myślę o znajomych i o miejscach, które zostały tam, daleko za mną. Po prostu mi tego brakuje.

Sytuacja Moniki jest o tyle trudniejsza, że ani nie ma pracy, ani nie ma przy sobie ukochanego Roberta. – Od przyjazdu staram się o pracę, ale jej nie ma. Nawet takiej, jaką wykonywałam w Londynie. Tu, w Polsce też przecież mogę pracować w hotelu nawet po kilka godzin dziennie, ale nawet i tego nie ma. Mama wie, że czuję się źle i tak naprawdę wolałabym być dalej w Londynie – opowiada.

Nie ma zbyt wielu znajomych. Przyznaje też sama, że kilkoro z nich odwróciło się od niej kiedy wyjechała. – Nie rozumieją mnie. W ich życiu nic się nie zmieniło. Cały czas są takimi samymi i cudownymi ludźmi, ale odtrącili mnie tylko dlatego, że wyjechałam, że liznęłam trochę świata – żali się. Starzy znajomi to jednak dla Moniki najmniej istotny problem. – Robert został w Londynie. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej, bo ma dobrą pracę i nie musi natychmiast wracać do Polski. Ale on jest tam, a ja tu... – urywa.

Marcin też wcale nie czuje się jak u siebie. Dwa miesiące temu wrócił z Londynu do Wrocławia. Z dużego miasta do dużego. Nad Tamizą pracował jako informatyk. Z jego umiejętnościami i doświadczeniem już znalazł pracę, która go satysfakcjonuje. Ale czegoś mu ciągle brakuje. – Ja się po prostu przyzwyczaiłem do pośpiechu, do budującego stresu, do tego wszystkiego, co wymaga skupienia w 100 procentach prawie dzień i noc. Nie znaczy, że tu tak nie pracuję, ale wszystko odbywa się wolniej, ospalej, od 8 do 16, a potem nic – opowiada. – Dlatego musiałem podjąć kolejną, ważną decyzję. Wracam do Londynu. Rozmawiałem już z byłym szefem i wiem, że mam tam miejsce, do którego mogę wrócić. Muszę, bo potrzebuję adrenaliny, której Londyn dostarcza każdego dnia. Tu mnie nic nie trzyma.

Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma
Załamania wynikające z powrotów mają swoje uzasadnienie. Nie ma w nich niczego zdrożnego czy wstydliwego. Jak podkreśla pedagog i terapeuta Bogumiła Salmonowicz, najczęściej wynika to z niewłaściwej samooceny, nieasertywności lub wyuczonego wręcz pesymizmu. Bardzo wielu ludzi wychodzi z założenia, że jeśli raz wyjazd im pomógł, to pomoże i po raz kolejny. Dusza emigranta to dusza niespokojna i koczownicza, ciągle w drodze. – Dość częste jest nastawienie w stylu „bo nam w ogóle czegoś w życiu brakuje”, a to czego jeszcze nie posiadamy, po prostu rośnie w naszej wyobraźni i przybiera wyolbrzymioną wartość – wyjaśnia terapeutka.

Wielu Polakom udało się osiągnąć cel, zarobić, odłożyć, przywieźć do Polski. Tymczasem nagle okazuje się, że kiedy już pieniądze są, zawsze chce się ich więcej, co wydaje się być czymś absolutnie normalnym. – I tak dochodzi do jakiegoś wystudzenia. Coś, co było w sferze marzeń i zostało osiągnięte, traci wartość – dodaje Salomonowicz.

Czasami najważniejsze jest najbliższe otoczenie, rodzina, przyjaciele. Wiele zależy jednak od systemu wartości każdego z osobna. Nikt nikomu nie powinien doradzać, a każdy powinien postępować tak, jak mu własne rozum podpowiada. Osoby bliskie i życzliwe, zawsze zrozumieją każdy wybór. Z kolei, jeśli wszyscy są dla kogoś równo ważni, wtedy pojawia się problem i od permanentnego stresu ciężko będzie uciec. W dodatku na własne życzenie. – Myślę, że nieumiejętność znalezienia swojego miejsca we własnym domu zawsze jest jakąś porażką. Ale jeśli taka sytuacja mobilizuje nas do zmiany, niepowielania błędów swoich i swoich bliskich i niestosowania ucieczki jako sposobu na życie, to śmiało można zastosować powiedzenie, zgodnie z którym co nas nie zabije, to nas umocni – konkluduje terapeutka.

Niektórzy wpadają w pułapkę „wiecznej tułaczki”, a szukanie własnego miejsca staje się celem, który wypiera jego znalezienie. Siostry Agnieszka i Martyna po raz pierwszy przyjechały do Wielkiej Brytanii w czerwcu 2004. Wróciły do swojego miasta na Opolszczyźnie w listopadzie 2008. Od miesiąca znów mieszkają w Szkocji. Mieszkają, ale nie pracują, bo pracy dla nich nie ma.

– Nie mogłyśmy wytrzymać w domu. Musiałyśmy coś ze sobą zrobić i dlatego zdecydowałyśmy się wrócić do Szkocji. I teraz też nie wiemy, co ze sobą zrobić. Pieniędzy na czynsz wystarczy na jakieś dwa miesiące, może kilka tygodni dłużej – mówi Agnieszka.

Marek wrócił do Londynu po trzech miesiącach mordęgi w Polsce. Nie ma pracy, nie ma spokojnego dachu nad głową, jak kiedyś, nie wie co ze sobą zrobić. – Wróciłem, bo musiałem i zgubiłem się. W Polsce nic na mnie nie czekało, ale tu też nic na mnie nie czeka. Pieniędzy nie ma. Wpadłem z deszczu pod rynnę. Znajomi ciągle tu są, chyba poproszę, pożyczę jakieś pieniądze i po prostu kupię bilet do domu. Na razie szukam pracy, bo nie chcę wracać. Co ja powiem w domu? Jak zareagują znajomi? – pyta załamany.

Korowód wiecznego narzekania
Tak drastyczna zmiana i brak jakiegokolwiek zaplecza musi doprowadzać do dramatów. Psychologowie i niektóre instytucje robią co mogą, aby pomóc tym, którzy najpierw myślą, że popełnili błąd wracając do Polski, a z czasem zdają sobie sprawę z tego, że tak naprawdę pomylili się wracając nad Tamizę.

– Do takiej sytuacji dochodzi z różnych powodów. Między innymi wynika to z samooceny. To tak, jak gdyby przyznać się, że coś nie wyszło, jest się gorszym, do niczego się nie nadaje. Zwłaszcza, gdy w otoczeniu są osoby, które odniosły sukces – mówi psycholog Agnieszka Major z Polish Psychologists’ Club w Londynie. – Zanim podejmie się jakąkolwiek decyzję, warto pamiętać o swoich wcześniejszych doświadczeniach. Warto samego siebie spytać: „Jaki był mój początek i jak sobie z nim poradziłem czy poradziłam”. Ciągle jednak panuje przekonanie, że tu, w Wielkiej Brytanii jest zawsze lepiej niż w Polsce. Dlatego tak wielu ludzi decyduje się na ponowny przyjazd – mówi Agnieszka Major.

Wielu ludzi potrzebuje wręcz powiedzenia wprost, jasnego stwierdzenia ze strony najbliższych: „Nie jest ci tam dobrze, pakuj się i wracaj”. Ale są też i tacy, którzy zawsze będą zaprzeczać, jakoby działo im się źle. – Nie należy nigdy wytykać nikomu błędu i podkreślać, że niepotrzebnie się męczy. Wszystko jest kwestią sposobu, w jaki komunikujemy naszą opinię. Najbliżsi powinni przede wszystkim wspierać. Fakt, że na kogoś się czeka i za kimś się tęskni, ma ogromne znaczenie – podkreśla psycholog.

Jak świat światem, wielu Polaków woli zacisnąć zęby i nie przyjmować do wiadomości tego, że się im po prostu po raz drugi nie udało. Wolą udawać i za wszelką cenę odnaleźć się na obczyźnie, choć nie potrafili odnaleźć się we własnym domu.

Są też wśród nich tacy, którzy wyłącznie narzekają. Narzekają tutaj i będą narzekać po powrocie do domu. Nagle może okazać się, że wina za ich powrót do domu leży po stronie najbliższych. – Dlatego, że przecież to oni chcieli, żeby dana osoba wróciła. No to wróciła. I co? I nie układa się. Czyja to wina? Rodziny, bo chciała, żeby ten ktoś wrócił. To dość wygodne podejście, bo ani honor, ani godność migranta nie zostają naruszone. Odpowiedzialności też się za nic nie bierze, więc wszystko jest OK. Wtedy reakcja jest też przewidywalna: „W Polsce jest mi źle, więc wracam do Wielkiej Brytanii” – dodaje.

Niezależnie od tego, co kieruje przy podejmowaniu decyzji o powrocie do Polski bądź – po chwili – o powrocie na Wyspy, należy pamiętać o tym, że w wielu przypadkach nie my jesteśmy gotowi dostosować się do nowych realiów, ale żądamy wręcz, aby to one dostosowały się do naszych wymagań. Przyzwyczajamy się do pewnego komfortu i wymagamy go w kraju. Nie można jednak spodziewać się „piętrusa” na polskich drogach, ułatwień w urzędach i uprzejmości w kasie PKP. Decydując się na powrót należy nadrobić zaległości, dać sobie czas i zaaklimatyzować się. Przypomnieć sobie powód, z jakiego się wyjeżdżało, bo być może jest już nieaktualny i nie warto się męczyć od nowa. A poza tym, zastanowić się, co i gdzie stracimy.

Dominik Waszek
Filip Cuprych




adres tego artykuu: http://www.gbritain.net/articles.php?id=207